Umowa zlecenie, cd…

1.X.2012 – dzień pierwszy.

Jadę na II zmianę, już z troszkę mniejszym entuzjazmem, bo po przeanalizowaniu potencjalnych dochodów, chociaż przekonana, że robota mi się spodoba – tutaj mam stuprocentowy pewnik i jest to jedyny z pewników, jakie mam, niestety…
Jestem przed czasem. Otrzymuję czepek, fartuch „jednorazowy” (oddaję koleżance kupując od niej za „dyszkę” fajniejszy z ciucholandu, buciki zmienne przywożę swoje (jak każdy). Kierowniczka z poprzedniej zmiany prowadzi mnie do szatni, gdzie dostaję szafkę, w której mam zostawić torebkę. Nikt mnie nie informował, żebym przywiozła sobie kłódkę, więc jak nie zorganizuję sobie zamknięcia torebki u którejś z nowych koleżanek, to będę musiała zostawić ją w otwartej szafce. Zorganizowałam.
Czekamy na kierownika (jest nas więcej z tego castingu), który pokazuje nam nasze miejsca pracy a pani Prawa Ręka Kierownika pokazuje nam, o co w tej pracy biega i zaczyna się „nasz koszmar”, bo pani ta postanawia, że będę uczyła się wydajniejszej metody pracy, chociaż co drugi tutaj pracuje „moją metodą”, ale „oni nauczyli się wcześniej źle i ciężko im się oduczyć” a „pani będzie pracowała tak, jak ja pani każę” – wydaje się pani Prawej Ręce Kierownika i wydaje jej się to przez całe dwa dni naszej ciężkiej współpracy.

Dzień drugi.

Pan kierownik zaprasza mnie „na dywanik” i próbuje przekonać, że nikt się tu na mnie nie uwziął, ale ja wiem swoje. Przedstawiam swoje argumenty i informuję, że „nie dam sobie wejść na głowę, że jestem tutaj, dlatego że praca mi się podoba, ale jeśli uważają, że się nie nadaję (przecież nie każdy do wszystkiego się nadaje), to nie będę zajmowała miejsca pracy innemu, być może solidniejszemu następcy”. Znam swoją wartość i wiem, że pracownica ze mnie solidna, punktualna, uczciwa. Co, jak co, ale jak się czegoś wymaga od jednego pracownika gdzie co drugi pracuje „wolniejszą” metodą, to trochę nie halo…

Dzień trzeci.

Dzwonię do firmy informując, że potrzebuję umowę o pracę (do rodzinnego) i pani kadrowa mówi, że mogę ich uspokoić, dochód na pewno nie przekroczy i czy wiem, że na umowie mogą mi wpisać 400 zł brutto + mój akord. W tym wypadku informuję, żeby kadrowa przygotowała umowę, bo ja na dobrą sprawę nie wiem, jakie są warunki tego zlecenia, bo kwota 400 zł, którą usłyszałam to dla mnie nowość i że pracujemy w co drugą sobotę, też wiem od koleżanek. Pani mówi żeby przyjechać wcześniej. Jadę po umowę, ale mój pośpiech jest daremny, bo kwotę na umowie „zawartej w dn. 01.10.2012” mogą mi wpisać po przepracowanym miesiącu i dowiaduję się, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, bo kto z dniem podjęcia pracy chwali się, że ją podjął (a ja głupia już tydzień wcześniej wszystkim rozgadałam, że znalazłam sobie fajną robotę)…
Byłabym zapomniała o najważniejszym…, dnia trzeciego poznaję samego bossa. Siedział przed komputerem w swoim gabinecie i szkoda, że gdy zaczął już ze mną rozmawiać nie zmienił pozycji, w jakiej siedział, dodam tylko, że brakowało mi u niego tylko gumy do żucia. A w przeddzień mojej pracy od samej kadrowej usłyszałam, że „szefa mamy fajnego, co należy dzisiaj do rzadkości”, rzeczywiście, bo tych, których znam (bez znaczenia czy był to mój szef czy też nie mój), zliczam na palcach jednej ręki i ten jakoś nijak mi do nich nie pasuje.
Boss poinformował mnie, że mogę pracować metodą, jaką pracuję, „wolniejszą” znaczy… Hm…
To był najspokojniejszy dzień w pracy. Siedziałam i robiłam swoje a z panią Prawą Ręką Kierownika nie wchodziłyśmy sobie w drogę…, prawie.
Był jeden, „malutki” incydent, kiedy pani PRK zobaczyła, że sprawdziłam wagowo swoją pracę i postarała się, abym kolejnej już nie sprawdziła. Nie miało to już dla mnie większego znaczenia, bo to, co widziałam wystarczy mi w zupełności. Nie wszystko, co widziałam było dla mnie zrozumiałe, ale… dzisiaj wiem więcej…, bo jak nie wiadomo o co chodzi, to… prawdopodobnie chodzi o pieniądze.

Jutro dzień czwarty – znowu poproszę o umowę…

Chcesz podzielić się jakąś uwagą, proszę o komentarz lub e-mail: e_ra@onet.pl

Informacje o e_ra

Żyję trochę na tym Bożym świecie i coraz częściej krew mnie zalewa kiedy pomyślę o tej naszej szarej rzeczywistości... Czytam historie "pisane przez życie", troszkę pstrykam (wszystkie foty w tym blogu są mojego autorstwa), na telewizję raczej nie znajduję czasu, chociaż lubię "dobry" film (oparty na faktach, niektórzy dodają... autentycznych). Ostatnio szydełkuję..., zatracam się bez pamięci, by nie myśleć o realnym świecie pełnym hm... Kafkowskich Procesów i tym podobnych Kosmosów... Jestem wrażliwa (przewrażliwiona nawet "troszkę"), empatyczna, punktualna, uczciwa, szczera (co nie każdemu się podoba), chyba koleżeńska. Nie toleruję chamstwa, egoizmu, brutalności, wulgaryzmu, niepunktualności, toksycznych związków a miłość, uczciwość, szacunek, lojalność, przyjaźń to wartości, które mają dla mnie ogromne znaczenie. Jeśli mają Państwo jakieś uwagi i chcą się nimi podzielić, zapraszam do komentowania lub mailowania e_ra@onet.pl
Ten wpis został opublikowany w kategorii Aby do emerytury..., Praca, český film. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz